środa, 30 stycznia 2013

A jak Austria.

Jeżeli ktoś z Was obserwuje uważnie mój blog, a także stronę bloga na Facebooku, może dojść do wniosku, że moje noworoczne postanowienie (wpis na FB z 4. stycznia) jest dość marnie wypełniane. Przypomnę tylko krótko, że zobowiązałem się kupować w 2013 roku wina z Polski i z krajów leżących dokładnie na południe od Polski ze szczególnym naciskiem na Austrię i Węgry, ale też Czechy i Chorwację. Sądzę, że Rumunia i Grecja także mają spore szanse, by zagościć w moim kieliszku.

Jak dotąd na blogu opisałem jedno wino z Austrii - świetne wino Carnuntum, o którym Tomasz Prange-Barczyński pisał w Magazynie Wino (nr 6/2012) tak: "Lekkie, ziołowe, pikantne, lekko krwiste, z delikatną nutą różaną. Żywe, soczyste, przywodzące na myśl burgunda."

Wino to znalazło się w kategorii "BARDZO DOBRE", obok innego wina, które dziś mam przyjemność dla Was komentować. Chodzi o Blaufränkisch 2009 - wino pochodzące z winnicy Weninger. O nim TPB pisze tak: "Solidny blaufränkisch o dobrym garbniku i ładnym owocu. Soczysty, zrównoważony, dobrze zbudowany. Czyste i swojskie, z wyraźnym pazurem środkowoeuropejskim."


Jak widać szczęście mnie nie opuszcza i mam okazję próbować win z najwyższej półki austriackiego winiarstwa - u nas jeszcze niedocenionego odpowiednio, no ale na tym polega moje zadanie (zobowiązanie), żeby Wam te butelki w bieżącym roku przybliżyć.

Muszę przyznać, że blaufränkisch od Weningera to rzeczywiście kawał solidnego wina. Ładnie poukładane, zrównoważone - kwasowość jest dobrze wyczuwalna, garbniki bardzo zgrabne, alkohol nie przeszkadza. Wydaje się może mniej owocowe niż Carnuntum od Muhr-van der Niepoort, jest bardziej ziemiste, może nawet nieco mroczne, ale odzyskuje swój blask w połączeniu z jedzeniem.

Miałem akurat kawałek mięsa kupionego w ramach testu supermarketowych steków.


Stek okazał się bardzo kruchy i wyjątkowo smaczny, co wcale nie jest takie częste w przypadku pakowanych produktów przeznaczonych do sprzedaży w sklepach wielkopowierzchniowych. Jego przygotowanie jest bardzo proste, należy posmarować mięso odrobiną oliwy, oprószyć pieprzem smażyć na patelni grillowej po dwie minuty na każdą stronę, zmniejszyć ogień i jeszcze po minucie na każdą stronę. Przed podaniem dodać na wierzch trochę masła, ja jeszcze oprószyłem stek świeżą natką pietruszki. Pycha!

I z tym stekiem wino Weningera dostaje wigoru, staje się owocowe i bardzo soczyste, ponure nuty ziemiste chowają się w kąt. To jedno z najbardziej udanych połączeń, które warto zapamiętać.

Jeszcze raz muszę powiedzieć, że miałem sporo szczęścia z tymi winami. Trafiły mi się butelki z "wierchuszki" austriackiego winiarstwa. Mam nadzieję, że kolejne nie będą słabsze. Jeśli zaś będą lepsze, to niebo będzie już w zasięgu ręki.

Wino Weninger Blaufränkisch 2009 Mittelburgeland DAC otrzymałem do degustacji od importera Interwin Sp. z o.o. Serdecznie dziękuję!

niedziela, 27 stycznia 2013

Wino do kąsania.

Styczeń się kończy, a dla mnie to miesiąc ze wszech miar udany. Dzieje się trochę w winnym świecie, impreza goni imprezę, ja też próbuję za nimi nadążyć. Na blogu zaś piszę o winach, na które nie wydałem jeszcze ani złotówki. Same prezenty. I to mi się podoba.

Nie inaczej jest z winem, które dziś dla was opisuję, a jest nim argentyński malbec, którego otrzymałem od żony. To Cicchitti Malbec Gran Reserva 2008.


Wino jest ciemne ja atrament, ma kolor ciemnych czereśni i tak też pachnie. Nie atramentem oczywiście, ale czereśniami. W ustach również czarne czereśnie, wiśnie, jagody, leśne owoce, a także włoskie orzechy. Wino jest tak gęste i skoncentrowane, że aż trudno je pić, łatwiej pewnie kąsać. À propos kąsania - zwykle robi się to na odwrót, ale w tym przypadku przydałoby się czymś zagryźć to wino. Solo jest dość męczące. Lubię malbeki, ale ten trochę mi się uprzykrzył. Strasznie przeładowany - brutalnie atakował wszystkie zmysły, a na domiar złego pomalował mi usta i zęby na fioletowo. Dawno już czegoś takiego nie piłem i choć bardzo mi smakował, to zrobię sobie od malbeków małą przerwę. Należy mi się.

-------------------------------------------
Cicchitti Malbec Gran Reserva 2008
-------------------------------------------
Argentyna, Mendoza
Alk. 14%
-------------------------------------------

piątek, 25 stycznia 2013

Czas korzenia i czas kwiatu.

Jakoś nie bardzo wierzę w te kalendarze biodynamiczne, w te czasy kwiatu, liścia czy korzenia. Może za mało czasu poświeciłem temu zagadnieniu, ale nigdy mnie to nie rajcowało. Niemniej jednak musiało być jakieś wytłumaczenie na to, że jednego dnia wino uważam za interesujące, a innego za pospolitego słabeusza. Tak było właśnie w przypadku Brunello di Montalcino, które do swojej oferty wprowadziła Żabka. Na prezentacji uznałem je za najciekawsze, a pijąc w domu zastanawiałem się poważnie, czy niemal 70 zł (jak na Brunello to niewiele) za to wino, to aby opłacalny wydatek. Spojrzałem na ten nieszczęsny biodynamiczny kalendarz i "co ja paczę". 23.01.2013 to normalnie czas korzenia, czyli wino nie ma prawa smakować. No i nie smakowało. Teraz jest 0:30 w nocy (z 24 na 25), a do czasu kwiatu (sprzyjającego degustacji) jeszcze 1,5 godziny. Im bliżej punktu przełomu, tym jakby trochę lepiej, ale chyba jeszcze muszę poczekać. Równolegle popijam tanie chianti z innego dyskontu - też mi nie smakuje, choć mimo wszystko wydaje się ciekawsze i to pomimo kilkukrotnie niższej ceny. Nie jest lepsze, jest tylko łatwiejsze w piciu. Brunello jest nieco bardziej kwasowe, zwykłe chianti próbuje czarować słodkim owocem.


Między 0:30, a 2:00 czytam bieżącą prasę, w ten sposób mam zamiar dotrwać do tej magicznej godziny przemiany. Zobaczymy, co się będzie działo...

I oto jest! Nadeszła 2:00 w nocy, większość ludzi w Polsce śpi, a ja dla Was sprawdzam, czy biodynamiczny kalendarz jest coś wart. Okazuje się, że mój nos otworzył się na aromaty, grzecznie teraz wpadające z kielicha do nozdrzy. Charakter win wydaje się być podobny, ale Brunello jest bardziej subtelne, eleganckie. Chianti wydaje się być bardziej bogate, ale pachnie tylko... cukrem. I choć ta słodycz jest niewyczuwalna na języku, to nos mówi coś innego. Brunello jest bardziej skoncentrowane, długo trzyma się na podniebieniu. Chianti za to jest rozwodnione i bardzo krótkie. Jedyne, co przeszkadza mi w Brunello, to jakaś nieprzyjemna nuta zapachowa. Moja żona mówi: drożdże! Ja mówię: pleśń! I oboje mamy rację, wszak to grzyby, choć o zupełnie innych właściwościach. Przyznaję rację żonie, lepiej się nie narażać.

Coś jest na rzeczy z tą biodynamiką. Zmysły radykalnie się wyostrzyły - znacznie łatwiej można wyłapać niuanse odróżniające te wina od siebie. Brunello jest ewidentnie winem lepszym, ale zwykłe chianti jest znacząco tańsze i nieźle się broni. Jeśli klientów do dyskontów przyciągają ceny to Brunello nieczęsto znajdzie miejsce na polskim stole. A jeśli jeszcze zjedzie się większa rodzina? W tym wypadku Chianti będzie zdecydowanym faworytem.
------------------------------------
Uggiano Brunello di Montalcino 2007 dostałem podczas prezentacji nowej oferty Żabki. Cena w sklepie to 69 zł.
Sensi Chianti 2011 kupiłem w Biedronce za 13,99 zł. 

poniedziałek, 21 stycznia 2013

Campo Viejo a sprawa polska.

Sporo się mówi ostatnio na temat cen win w Polsce. Co jakiś czas ktoś podrzuca hasło (też miałem taką, hmmm, fazę...), które krąży jak bumerang i jak ów bumerang wraca do inicjatora cenowej rewolucji. I w zasadzie nic się nie dzieje. Pozornie, bo mam wrażenie, że ogólnie ceny raczej spadają, a jeśli rosną to tylko po to, by skompensować inflację. Wątpię w to, że jest to zasługa blogerów, uważam że to efekt coraz silniejszej konkurencji dyskontów, oferujących przyzwoite (czasami dobre, bardzo rzadko świetne) wina w przystępnych cenach. Dyskonty mają jednak chrapkę na wina droższe, coraz częściej w ich ofercie goszczą butelki droższe niż magiczne trzy dychy (BTW, pozdrowienia dla kolegów ze znanego portalu!), ostatni przykład Żabki świadczy o tym dobitnie. Na rynku coś się dzieje, rynek zaczyna rozumieć, że klient z portfelem, nie może być traktowany zaporowymi cenami, którymi zbywa się namolnego petenta. Co więcej w sklepach specjalistycznych też jest coraz więcej win tanich (w takich cenach jak w dyskontach) i zupełnie przyzwoitych.

Ja ze swej strony nie mam zamiaru wytaczać wielkich dział przeciwko zbyt pazernym importerom i dystrybutorom. To ich sprawa. To oni swoimi działaniami budują własny wizerunek. Problem i tak w większości przypadków dotyczy firm, które rozpoczęły działalność w okresie transformacji ustrojowej, dzisiaj możemy nazywać je dinozaurami, a te jak wiadomo nie potrafiły sobie poradzić w warunkach zbyt gwałtownych zmian. W ich miejsce pojawią się inni, startujący w zupełnie innych warunkach i z inną świadomością zagrożeń biznesu, ale też potrzeb, czy wymagań coraz bardziej wyedukowanych klientów. Osobiście uważam, że problem cen tak naprawdę nie dotyczy sklepów, przynajmniej w dużych miastach, tu każdy znajdzie coś dla siebie. Problem dotyczy restauracji, gdzie cena sklepowa może być mnożona wielokrotnie i nikt nie widzi w tym problemu. Oczywiście można to zrozumieć sprzedając np. Barolo na kieliszki i nie mając pewności, że zawartość otwartej butelki zostanie w krótkim czasie sprzedana. Ale jeśli klient decyduje się na zakup całej butelki, to sytuacja jest już zupełnie inna. Kuriozalna. 

No ale wróćmy do tytułowego Campo Viejo. Wina tej marki opisywałem tu i tu. W komentarzach na blogu i na stronie facebookowej spotkałem się z zarzutem, że ceny tych win zupełnie oderwane są od rzeczywistości. Uwagi te nastawiły mnie dość niekorzystnie do Campo Viejo, bo z jednej strony naprawdę niezłe wina, a z drugiej kosmiczne ceny.


Ja wina Campo Viejo otrzymałem w prezencie od ich aktualnego importera w Polsce, czyli Pernod Ricard Polska. Zwróciłem się do dystrybutora o aktualny cennik i okazuje się, że ceny, o których wspominali komentujący nijak się mają do cen rekomendowanych, czyli:

Tempranillo – 29,90 zł
Reserva – 39,90 zł
Gran Reserva 49,90 zł.

Będąc w ursynowskim Piotrze i Pawle zobaczyłem butelkę Gran Reservy za... 149,50 zł. Nieźle co? Ale okazuje się, że jest cena za wino pochodzące od poprzedniego dystrybutora, czyli Partner Center. Różnica jest trzykrotna. Nie wiem jak Wy, ale ja widząc na butelce logo Partner Center zastanowię się trzykrotnie, czy ktoś nie robi mnie w bambuko.


Samo wino jest bardzo dobre, wyróżnia się in plus zarówno na tle prostego Tempranillo, jak i droższej Reservy. Oprócz charakterystycznych dla szczepu aromatów truskawek i malin mamy też tu do czynienia z owocami czerwonych i czarnych porzeczek, a nawet  agrestu. Do tego kawa, mix przypraw i brak znienawidzonego przez wielu zbyt intensywnego aromatu wanilii - znamiennego dla win dojrzewających w beczkach. Jak dla mnie wino pierwszej klasy - może nie lider, ale do strefy spadkowej daleko. Przy tej cenie jednak bardzo solidny zawodnik.

Ponieważ to ostanie wino, które wyciągnąłem ze sprezentowanej mi skrzynki, postanowiłem wypić je do mojej ulubionej potrawy, czyli krwistego steku wołowego. Stek wyszedł wyśmienicie, a wino pasowało do niego jak ulał.

piątek, 18 stycznia 2013

Ruch w interesie.

W zasadzie należało się tego spodziewać. Żabka jest potężną siecią głównie małych sklepików, często niewidocznych z głównych ulic, ale obecnych niemal na każdym osiedlu. Nic dziwnego, że konkurowanie z Lidlem i Biedronką musi odbywać się także na półkach z winami, a do tej pory, mówiąc językiem piłkarskim, liga nie była pierwsza, a ławka zdecydowanie za krótka. I oto nadchodzą zmiany. 15 stycznia w Arkadach Kubickiego pod Zamkiem Królewskim w Warszawie odbyła się krótka prezentacja win - krótka, bo i lista butelek nie należała do najdłuższych. Ale jak nas zapewniano, jest to dopiero wstęp do ostrej walki na rynku wina.


Mateusz (Winne Przygody) rozkminia szampana chablis.

Wine Mike (Nasze Wina) prezentuje się na niezłym tle. Mistrz sommelierów mu zazdrości.

Na wstępie zostaliśmy poczęstowani wytrawnym szampanem De Linieres - trzeba przyznać, że nawet niezłym, choć nie wszystkim podobała się jego wysoka kwasowość. Ja chyba się skuszę na całą butelkę, zwłaszcza że 69,99 zł w naszych warunkach rynkowych wydaje się ceną do zaakceptowania, a butelka być może powie mi coś więcej niż jeden kieliszek. Szampanów w tej cenie widziałem niewiele, ale za tą cenę można kupić naprawdę ciekawe franciacorty, o cavach nie wspominając.  

Drużyna z Żabki.

Chablis Pierre Chavin kosztuje 39,99 zł i nie jest to cena specjalnie okazyjna, konkurencja miała chablis chyba nawet tańsze, ale prawdę mówiąc, mimo mojej nikłej sympatii do chardonnay, to wino "dawało radę". Pomyślę o nim, jak przyjdzie mi ochota na skropionego cytryną łososia ugotowanego na parze.

Uggiano Roccialta Chianti DOCG będzie, moim zdaniem, dobre do pizzy. Nie jest to wino poruszające serca i umysły degustujących, ale do popicia tego popularnego fast foodu nadaje się znakomicie. 19,99 zł wydaje się ceną dobrą, jak na wino o takim przeznaczeniu. Takich prostych chianti w tej cenie można znaleźć już sporo, zarówno w supermarketach, jak i u dyskontowej konkurencji.

Największy problem miałem z Uggiano Brunello di Montalcino, ale to był raczej problem ze mną, niż z winem, ponieważ z Brunello mam zerowe doświadczenie. Sąsiedzi obecni przy stoliku kręcili nosem, że to nie jest wino dobrze kojarzące się z kultowym trunkiem, ale mi to wino akurat wydało się najciekawsze ze wszystkich prezentowanych. Na szczęście na pożegnanie dostaliśmy po butelce Brunello di Montalcino, więc będę mógł się nad nim pochylić w spokojnych domowych warunkach. Cena na półce 69,99 zł - to też niedrogo, jak na wino z tego regionu.

Cieszę się, że konkurencja na rynku wina rośnie. Cieszę się, że coraz więcej ludzi sięga po wino, jako alternatywę dla innych trunków. Mam nadzieję, że wraz ze wzrostem popytu rosła będzie też podaż, ale w taki sposób byśmy my - konsumenci mieli dostęp do dobrych win w konkurencyjnych cenach i w dodatku w każdym miejscu naszego kraju, a nie tylko w wielkich miastach. Do boju, Żabko!

Wina degustowałem na zaproszenie Żabka Polska sp. z o.o. - właściciela sklepów Żabka.


środa, 16 stycznia 2013

Garofoli u Marka Kondrata.

To był naprawdę przyjemny wieczór.

Pretekstem do tego, jakże lakonicznego, wyznania było wino (no przecież) wypite w Warszawie, przy Wierzbowej, w sklepie Marka Kondrata. Pan Marek sprzedaje wina Garofoli w Polsce, ale bohaterem dnia był Gianluca Garofoli - przedstawiciel winnicy zajmujący się promocją i sprzedażą win na rynkach Europy i Ameryki. Gianluca z pasją opowiadał o rodzinnym przedsięwzięciu, słuchałem go z przyjemnością i z podziwem. Z podziwem nie tylko dla niego, ale dla Włochów w ogóle, dla ich przekonania, że to co robią jest najlepsze na świecie - bez fałszywej skromności. Słyszałem to z ust winiarzy z Piemontu, równie pewni siebie byli producenci z Toskanii, o pracy których kazali zapomnieć winiarze z Sycylii. Dlaczego Gianluca nie miałby zachwalać pracy winiarzy z Marchii? 

Gianluca Garofoli i Marek Kondrat.

W pamięci szczególnie zapadły mi jego słowa o uprawianych w winnicy szczepach. Gianluca mówi "Nie uprawiamy międzynarodowych szczepów takich jak chardonnay, czy cabernet sauvignon. Mamy tu nasze własne, lokalne, wspaniałe szczepy: verdichio, montepulciano i sangiovese. I to z nich staramy się zrobić jak najlepsze wina."

Mieliśmy okazję wypić trzy wina białe:

1 Serra del Conte Verdicchio dei Castelli di Jesi Classico
2 Macrina Verdicchio dei Castelli di Jesi Classico Superiore
3 Pidium Verdicchio dei Castelli di Jesi Classico Superiore

i cztery wina czerwone:

4 Farnio Rosso Piceno
5 Guasco Rosso Conero
6 Piancarda Rosso Conero
7 Grosso Agontano Rosso Conero

Wina białe to interpretacje szczepu verdicchio, czerwone zaś montepulciano. W przypadku Farnio Rosso Piceno oprócz montepulciano mamy jeszcze sangiovese.

O winach powiem dość krótko: trzymają bardzo przyzwoity poziom, zarówno pod względem jakości, jak i cen. Mi najbardziej do gustu przypadły wina Serra del Conte Verdicchio (żywe, świeże, lekko słonawe), jeśli chodzo o białe, a w przypadku czerwonych najbardziej Piancarda oraz Grosso Agontano. Rosso Piceno piłem już wcześniej i nazwałbym je szalenie pijalnym winem stołowym. Piancarda i Grosso Agontano są już nieco bardziej wymagające, nie wszyscy goście tolerowali wysoki poziom garbników i solidną kwasowość, ale ja znajduję je jako wina ze sporym potencjałem, które najlepsze mają jeszcze przed sobą. Agontano jest winem najdroższym - kosztuje w sklepie Kondrata 99 zł, w tej cenie można dostać Piancarda Rosso (56 zł) i Serra del Conte (35) zł, a i wtedy zostanie jeszcze trochę kasy na korkociąg.

Bardzo cieszę się z tych wspólnych spotkań przy winie, wspominałem już o tym wcześniej, aspekt towarzyski bywa często ważniejszy niż same wina. Pijąc świetne wina wśród ludzi, których lubię i szanuję, czuję się szczęśliwy i tego szczęścia wszystkim życzę.

(fot. Jan Czyż)

Michał Misior, ja i Gabriel Matwiejczyk. (fot. Jan Czyż)

Grzegorz Wajner, Michał Misior i ja. (fot. Jan Czyż)

Marek Kondrat, Gianluca Garofoli (fot. Jan Czyż)

Piotr Adamczyk, Gianluca Garofoli, Marek Kondrat, Marcin Witek (z tyłu).

Gabriel Matwiejczyk

Wojciech Bońkowski, Maciej Gontarz i Kuba Janicki

Michał Misior

Wina degustowałem na spotkaniu zorganizowanym przez importera win Garofoli - Kondrat Wina Wybrane.


niedziela, 13 stycznia 2013

Wino i pomidory.

Minęło już prawie pół miesiąca nowego roku, więc może się wydawać, że na noworoczne postanowienia jest już trochę za późno. Mam jednak usprawiedliwienie, swoje zobowiązania ogłosiłem na facebookowej stronie bloga pisanewinem.pl, a brzmiało ono tak:

1. Opróżnić zapasy zgromadzonego wina - to nic ambitnego, jak się lubi wino, chodzi mi bardziej o to, by nie kupować więcej, niż się jest w stanie wypić.

2. A jeśli już kupować to wina z Polski, Moraw, Austrii, Węgier i Chorwacji.

Postanowienia te budzą zdziwienie wśród moich bliższych i dalszych znajomych, niektórzy namawiają mnie, by rozszerzyć krąg zainteresowań i nawet byłem bliski im ulec, ale stwierdziłem, że to obniżyłoby rangę zobowiązań, więc postanowiłem ich sugestie zignorować. Przepraszam. Oczywiście przyrzeczenie to traci swą moc w przypadku otrzymania wina w prezencie i jest to jedyne odstępstwo od reguł, które ma zamiar przestrzegać w 2013 roku.

Szef Enoteki Polskiej - Maciek Bombol - też był trochę zdziwiony moim zobowiązaniem i z "taką pewną nieśmiałością" wręczał mi butelkę austriackiego wina, wszak była to dopiero druga w mojej winnej karierze butelka czerwonego wina z Austrii. Pierwszą zresztą też otrzymałem w prezencie. Jego niepokój udzielił się także i mi, no bo skoro doświadczony winomaniak, zawodowy importer ma jakieś wątpliwości, to znaczy, że i mój "profesjonalizm" został poddany swoistej próbie. Kurde, naprawdę obawiałem się tego wina. Jak się okazało zupełnie niepotrzebnie, bo wino było świetne i już po pierwszym kieliszku przypadło mi do gustu.


Zresztą butelka nie była pierwszą lepszą z brzegu - to blaufränkisch "Carnuntum", nad którym pieczę sprawowała Dorli Muhr, była żona Dirka van der Niepoort'a, znanego producenta bardzo dobrych win portugalskich. Choć prywatne drogi tego winiarskiego tandemu się rozeszły, to współpraca na tle zawodowym trwa nadal. I bardzo dobrze. Carnuntum to wina zrobione z owoców nieco młodszych krzewów, z tych starszych powstaje "Spitzerberg".

Pierwszy łyk "Carnuntum" od razu rozwiał moje wątpliwości. Okazuje się, że nawet tacy amatorzy jak ja potrafią docenić klasę tego wina, a mi przy okazji przypomniała się historia, którą o moim dziadku Stanisławie opowiedział mój ojciec Ryszard. Otóż wspomniany Stanisław, dobrze już po pięćdziesiątce, stwierdził nagle, że jednak lubi pomidory, choć przez pół wieku unikał ich jak diabeł wody święconej. Do końca życia żałował, że tak późno docenił cudowny smak tych popularnych warzyw. Dla mnie Austria, Czechy czy Węgry były krajami drugiej ligi winiarskiej. Dziś widzę, że myliłem się w kwestii win austriackich tak, jak mój dziadek w przypadku pomidorów. Moja czteroletnia przygoda z winami wydaje się teraz bardziej uboga niż mi się wcześniej zdawało. "Carnuntum" utwierdza mnie w przekonaniu, że moje - jednak dość surowe - noworoczne postanowienie przyniesie więcej zysków niż strat i  tym większa moja determinacja, by sumiennie owego zobowiązania przestrzegać.

Wino otrzymałem do degustacji od szefa Enoteki Polskiej. Cena wina w sklepie to 60 zł.

piątek, 11 stycznia 2013

Festiwal z winami.

Dzisiaj chciałbym podzielić się z Wami moimi wrażeniami z wyjścia do Enoteki Polskiej. Od razu mówię: wrażeniami bardzo pozytywnymi ocierającymi się nawet o zachwyt. Niezorientowanym wyjaśniam od razu, że Enoteka jest jednocześnie sklepem z winami, jak również pełnowartościową restauracją, w której możemy świetnie zjeść, o czym świadczą liczne nagrody, w tym ostatnia, przyznana przez portal turystyczny TripAdvisor.com

Z wyjścia do restauracji byłem zadowolony z kilku powodów:

1. Ten najważniejszy to oczywiście możliwość wspólnego wyjścia z rodziną na obiad czy kolację. 

2.  Drugi powód to organizowane w weekendy Festiwale Pizzy i Makaronów (na przemian), podczas których oprócz standardowego menu dostępne są potrawy specjalnie przygotowywane na te okazje. Moje dzieci uwielbiają pizzę, a makarony to już szczególnie, więc oferta trafiona w punkt.

3. Enoteka organizuje też raz na jakiś czas przegląd win ze swojej oferty. Dla mnie to spora pokusa, bo płacąc 18 zł miałem okazję spróbować aż 12 win. Ostatnio były to wina francuskie, wcześniej próbowałem win włoskich, a w najbliższy weekend (12-13 stycznia) będą to wina biodynamiczne i ekologiczne.


Przegląd win francuskich.

4. Czwarty powód jest szczególnie istotny dla rodzin z dziećmi, ponieważ na miejscu waszymi pociechami zajmie się opiekunka, która robi to na tyle skutecznie, że dorośli mogą spokojnie ze sobą porozmawiać.

Dodatkowym atutem wizyty w Enotece było spotkanie z p. Maciejem Bombolem - właścicielem Enoteki Polskiej, którego poznałem dzięki spotkaniom organizowanym przez Winicjatywę w jego lokalu. Wielokrotnie rozmawialiśmy na temat wyselekcjonowanych przez niego win, a tym razem Maciej, chcąc jeszcze bardziej przybliżyć mi swoją ofertę, obdarował mnie dwiema butelkami wina. Pierwszą z nich zdążyłem już wypić i jestem gotów Wam o niej opowiedzieć.


Wino pochodzi z Niemiec (Rheinhessen), zostało wyprodukowane przez Wittmann Wein GmbH pod czujnym okiem Philippa Wittmanna i jest to stuprocentowy riesling o nazwie 100 Hügel Trocken. Riesling to nawet nie temat rzeka - to morze, a może i ocean. Wypiłem kilkanaście butelek zrobionych z tego szczepu, a każda z nich była zupełnie inna. Mnogość interpretacji rieslinga wydaje się niczym nieograniczona i dla mnie był to problem, bo ja lubię wiedzieć, co piję, a wprzypadku rieslingów to zawsze była niewiadoma. Oczywiście wynika to z mojego niewielkiego doświadczenia. Raz były to mineralne "żylety" o przenikliwej wręcz kwasowości, innym razem wina pełne głębokiej słodyczy. Jedne pachniały kwiatami, a kolejne dojrzałymi cytrusami. Niektóre przyjemnie musowały, a następne były zupełnie spokojne. Rozumiem ludzi pełnych zachwytu dla rieslinga i jestem w stanie wytłumaczyć sobie pewność wyboru tych, którzy za jednym, jedynym szczepem musieliby się opowiedzieć. 

Riesling od Wittmanna jest świetny. Jest kwasowy, ale nie rani podniebienia. Jest pełen egzotycznych aromatów w nosie, nieco brzoskwiniowy w ustach, wytrawny, choć z wyraźnymi śladami cukru resztkowego. No i lekko musuje, a to bardzo lubię.

Uczciwie i z ręką na sercu mówię, że to jeden z lepszych rieslingów, jakie do tej pory piłem. Być może Schloss Vollrads w mym rankingu dzierży jeszcze palmę pierwszeństwa  ale on jest już niemal dwukrotnie droższy, więc nie ma o czym gadać. W przypadku 100 Hügel stosunek jakości do ceny jest po prostu świetny. 

Dla jasności jeszcze raz przypominam, że wino otrzymałem do degustacji od właściciela Enoteki Polskiej, importera win Wittmann. Cena w sklepie to 43,50 zł.

czwartek, 10 stycznia 2013

Reserva z rezerwą.

Wróciłem z pracy do domu wczesnym popołudniem, nic ważnego nie zaprzątało mojej głowy, a następnego dnia nie musiałem się zrywać zbyt wcześnie, więc stwierdziłem, że to dobry moment by otworzyć wino. W poprzednim wpisie opowiadałem Wam o Campo Viejo Tempranillo 2010 - bardzo przyjemnym winie, które wypiłem ze smakiem i sporą satysfakcją. Byłem ciekaw kolejnego wina z zestawu, który otrzymałem w prezencie od Pernod Ricard Polska, więc bez wahania sięgnąłem po butelkę, na etykiecie której widniał napis Reserva 2007.


W swym składzie wino to oprócz Tempranillo (85%) posiada jeszcze Graciano (10%) i Mazuelo (5%), dojrzewało 18 miesięcy w beczkach z dębu amerykańskiego i francuskiego (50%/50%), a następnie kolejnych 18 miesięcy w butelkach.

W winie tym, podobnie jak w poprzednim, łatwo (a może nawet jeszcze łatwiej) dało się wyczuć zapachy truskawek i malin, za to wcale nie wyczuwałem wanilli, której nuty towarzyszą winom dojrzewającym w dębinie. Czyżby dobrze wtopiona beczka? :) Reserva jest nieco bardziej elegancka, pełniejsza, a przy tym nieprzesadzona i genialnie pijalna - kwasowość jest delikatnie zaznaczona, taniny nie szarpią podniebienia. Pochłonąłem ją momentalnie. Może nawet zbyt szybko.

Mimo tych bardzo przyjemnych doznań nie mogłem jednak oprzeć się wrażeniu, że mam do czynienia z winem... zwyczajnym, dość pospolitym. Bardzo smaczne, łatwe w odbiorze, ale czegoś mi w nim brakowało. Byłem bardzo zadowolony, ale od zachwytu dzielił mnie jeszcze spory dystans. Z drugiej strony wiem, że to wino wcale tanie nie jest, więc oczekiwania osoby kupującej taką butelkę mogą okazać się nazbyt wygórowane. Mi to wino bardzo odpowiadało, zwłaszcza że otrzymałem je w prezencie - ale czuję, że stosunek jakości do ceny nie przybliża nas do upragnionego "złotego środka". A szkoda...

-----------------------------------------------------------
Aktualizacja (16.01.2013)
-----------------------------------------------------------
W komentarzach na facebookowym profilu strony PisaneWinem.pl odnoszących się do podstawowego Tempranillo  przeczytałem, że kosztuje ono 50-60 zł. Ponieważ Reserva siłą rzeczy powinna być droższa, stąd mój komentarz o zbyt wygórowanych cenach win Campo Viejo w Polsce. Okazuje się jednak, że sugerowana cena Campo Viejo Reserva wynosi 39 zł. Z ulgą odetchnąłem, okazuje się, że jednak "złoty środek" nie jest tak odległy. Dla mnie przy okazji jest to nauczka, by bardziej krytycznie przyglądać się wszelkim komentarzom i nie traktować ich jako pewne źródło informacji. Mój błąd, za który z pokorą przepraszam.  

sobota, 5 stycznia 2013

Campo Viejo po raz pierwszy.

Piątek po południu, zaczyna się weekendowa laba, perspektywa wolnych dni zachęca do sięgnięcia po butelkę z ciągle zbyt pełnego składziku (no raczej, że nie piwniczki) - więc sięgam. Pamiętacie o skrzyneczce z winami Campo Viejo, którą między Świętami, a Nowym Rokiem dostałem od Pernod Ricard Polska? Udało mi się wcisnąć do chłodziarki podstawowe tempranillo z 2010 i jestem gotów, by je dla Was opisać.


Nos od razu sugeruje sporą owocowość. Nie jestem specem, który w lot rozpoznaje, jakie to są owoce - dojrzałe czy jeszcze nie, z pestką czy może bez, w każdym razie to bardziej owoce niż kwiaty plus coś, co kojarzy mi się z otwartą kuchenną szufladą z przyprawami. 

W ustach spodziewałem się wiśni albo śliwki, ale jeśli były, to w głębokim tle - zdecydowanie dominowały maliny i truskawki. A truskawki, jak się okazuje, to cecha charakterystyczna tempranillo, dziwię się sam sobie, że rozpoznaję je w tym rodzaju wina dopiero teraz, po wypiciu kilkunastu butelek win zrobionych z tego szczepu. Albo mój nos stał się bardziej selektywny i czuły, albo mamy tu do czynienia z książkowym, ordynarnym tempranillo. Mnie taka jasność sytuacji bardzo cieszy. Do tego delikatna nuta wanilii, pewnie pozostałość po czteromiesięcznym dojrzewaniu w beczce.

Kwas i taniny tworzą niezłą strukturę, kolor jest dość intensywny - wiśniowy, jak na mój gust brakuje nieco koncentracji, wino wydaje się lekko rozwodnione, ale jest bardzo świeże i w sam raz będzie pasowało do jakiegoś szybkiego, domowego, niewysublimowanego obiadu. Pite solo też daje sporo satysfakcji, chociaż ja bym z chęcią otworzył już kolejne butelki. No, ale nie wszystko na raz. Szanujmy głowę,  a szczególnie wątrobę - warto mieć ją w dobrym stanie.

Serdecznie dziękuję Pani Kasi z Pernod Ricard Polska za udostępnienie win do degustacji. Himilsbach mówił, co prawda o wódce, ale trudno się nie zgodzić, że to "element baśniowy wprowadzony do naszego, szarego życia".

wtorek, 1 stycznia 2013

Winne Wtorki #41.

1. stycznia, Nowy Rok, większość ludzi pewnie jest nieco zmaltretowana szampanami, franciacortami, cavami, sektami i innymi, bardziej podłymi, gazowańcami, a Winne Wtorki na nieco inny temat. I to w dodatku przeze mnie. Frekwencji wysokiej się nie spodziewam, ale nigdy nic nie wiadomo. Tematem jest Cabernet Sauvignon z RPA. Wina z południowej części kontynentu afrykańskiego kojarzą się przeciętnemu konsumentowi z supermarketowymi, niedrogimi winami zrobionymi ze szczepu Pinotage, który ma swoich zwolenników, ma też swoich przeciwników, ale mówiąc szczerze na porządne wina w wielkopowierzchniowych sklepach nie ma co liczyć. Wina z Pinotage towarzyszyły mi na początku mojej winnej przygody, uważałem je nawet za jedne z ulubionych, czas jednak zatarł ówczesne wrażenia, wyczyścił z nich moją pamięć, dziś sięgam po nieco inne butelki. Jeśli jesteśmy gotowi wydać więcej niż 30 zł na butelkę wina, to RPA może być naprawdę ciekawym kierunkiem, o czym przekonałem się na degustacji win Glen Carlou - na 5 butelek żadna nie była słaba. Wśród nich nie było caberneta, ale tego kupiłem we własnym zakresie (kosztował ok. 75 zł) i był rewelacyjny, co stwierdziliśmy z moją żoną jednogłośnie już po pierwszym łyku.

Na dzisiejszą okazję wybrałem Cabernet Sauvignon od tego samego producenta, ale to wino pozycjonowane jest nieco wyżej, jego cena jest ponad dwukrotnie wyższa (159 zł), nazywa się Gravel Quarry i pochodzi z rocznika 2007.


Być może dla wielu to wino wyda się zbyt oczywiste. Typowy Cabernet, książkowy przykład tego, co powinniśmy czuć w nosie i ustach. Ja lubię takie wyraziste wina, zwłaszcza że od pierwszego kieliszka ma się pewność, że mamy do czynienia z porządnym winem, w którym wszystko jest tam, gdzie być powinno. Kolor wina nie zdradza jego wieku, kto wie, może to wino najlepsze ma jeszcze przed sobą, choć już teraz daje mnóstwo radości. Taniny są już dobrze ułożone, ale wyczuwalna kwasowa struktura, spora koncentracja, głęboki, intensywny kolor wróżą temu winu świetlaną przyszłość, może nie nieśmiertelność, ale jeszcze kilka lat uwodzicielskiej, czarującej piękności.

Dobra robota, choć podobno winiarz, który to wino stworzył już dla Glen Carlou nie pracuje. Tym bardziej warto go poszukać, bo nie ma gwarancji, że kolejne roczniki będą równie dobre.

Z okazji Nowego Roku życzę Wam, żebyście pili co najmniej tak dobre butelki, jak właśnie ta, którą ja żegnałem 2012, a witałem 2013 rok. Wszystkiego najlepszego!

---------------------------------------------------------------------------------------------
Winne Wtorki #41 na podniebieniach innych blogerów

---------------------------------------------------------------------------------------------
Blurpp
Białe nad czerwonym
Pora na wino
Winniczek
---------------------------------------------------------------------------------------------